Steinway

 

 

W niewielkim pokoju Jerzego Maksymiuka, który wykorzystuje jako swoje studio, stoi pianino Steinwaya. Stare. W przeciwieństwie do skrzypiec, czy wiolonczel fortepiany się starzeją. Czasami renowacja to koszt nowego instrumentu. Często fortepianowi pozostaje tylko jedyna funkcja – mebla. Z tego instrumentu korzysta od dziesięcioleci. Na nim przegrywa swoje pomysły kompozytorskie. Kiedyś zrobił mi niespodziankę i akompaniował Ewie, która zaśpiewała jeden z romansów. W prezencie dostałem CD z nagraniem romansów, raczej nie wykonywanych publicznie, raczej dla przyjaciół. Zapytałem go czy jest w pełni zadowolony z tego instrumentu:

  • Mam jaki mam. — Odpowiedział jak zwykle lakonicznie.
  • Całe życie marzy o dobrym Steinwayu. — Dodała Ewa. — Jeśli tylko trafi się okazja i znajdzie się w pobliżu tego fortepianu zrobi wszystko, aby mógł na nim zagrać.

Produkowane od 160 lat fortepiany Steinwaya charakteryzują się uniwersalnością. Mają być dostępne dla każdego repertuaru i pianisty. Chodzi o to, żeby nie trzeba było zmieniać instrumentu do Mozarta, do Beethovena, do Rachmaninowa. Jeżeli uderzymy dźwięk przypadkowo, bez techniki pianistycznej, to ten instrument zabrzmi martwo. Pianista musi poczuć klawiaturę i wyciągnąć wszystkie niuanse z instrumentu. Dlaczego firmy nagraniowe do tej pory wykorzystują tylko i wyłącznie fortepiany Steinwaya? Bo są zdania, że bogactwo alikwotów i składowych dźwięku jest doskonale pełne.

Dla porównania — Yamaha. Ma brzmieć możliwie głośno, wydajnie na sali, a przy tym ładnie — aby to nie był dźwięk przebity czy stłumiony. Istotna jest spójność rejestrów: żeby nie było tak, że dominuje bas, a nie ma wysokich tonów. Dąży się do tego, żeby pozostawić charakterystyczny wydźwięk dzwonkowy. To są bardzo dobre instrumenty, stale dopracowywane. Relacja ceny do jakości jest bardzo dobra. Yamaha wyprodukowała 6 mln egzemplarzy, Steinway doszedł do 600 tys.

Kiedyś, czekając wspólnie w hotelowym holu na Ewę powiedział mi o magii Steinwaya i emocjach, jakie w nim się rodzą:

  • Kiedy dotykam klawiszy Steinwaya w jednej sekundzie zrastam się tym fortepianem. Ogarnia mnie coś takiego, że przestaję istnieć. I grając nie potrafię skończyć i wstać. Zawsze ktoś mnie musi oderwać od instrumentu.
  • A w przypadku innych marek?
  • Tak się nie dzieje.

W pobliżu Filharmonii Narodowej w Warszawie jest salon sprzedaży fortepianów i pianin Steinwaya. Ewa zwierzyła mi się, że ilekroć artysta jest w pobliżu, zachodzi do salonu. Pracownicy znają go bardzo dobrze i pozwalają grać na fortepianie. Zdaniem Ewy bardzo często jedzie tam wyłącznie w tym celu.

 

 

  • To prawda, pan Jerzy zachodzi do nas często. — Pracownik salonu stał się wobec mnie bardziej przyjazny po rozmowie telefonicznej z właścicielem salonu, w której poprosiłem go możliwość sfotografowania instrumentów. Kilka słów powiedział pracownikowi. — Pokażę panu gdzie i na którym instrumencie gra pan Jerzy.

Zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym były różne owinięte w folię pudła ustawione jedno na drugim oraz różne inne sprzęty. Ot, taki mały magazyn. W rogu stoi fortepian.

  • To właśnie ten. — Podchodzi, otwiera klawiaturę i klapę. — To na nim gra pan Jerzy. Czasami przychodzi paru studentów, żeby posłuchać. Wpuszczamy ich, bo często to ci sami studenci. Ale pan Jerzy chyba ich nie zauważa…

 

 

Ukojeniem — pisze Maksymiuk — była dla mnie wyprawa do firmy renowującej fortepiany.

Chciałem zobaczyć jak to się robi fachowo. Zobaczyłem jednak pięknego odrestaurowanego Steinwaya.

Wyglądał pięknie i brzmiał pięknie. I zaczęło się. W nocy mi się przyśnił. Grałem na nim Rachmaninowa, a pan Fiks, właściciel firmy przysłuchiwał się z uwagą.

Rano opowiedziałem sen żonie. Wie, ze Steinway to moje niezrealizowane marzenie. Spojrzała na mnie z uwagą i jakby chodziło o kupno bułek, powiedziała:

  • A może kupić tego Steinwaya?
  • Nie, nie, to absurd ‒ odpowiedziałem. ‒ Mam wysłużonego Steinwaya i wystarczy. Sto lat temu przestałem koncertować. Fortepianu używam głównie dla sprawdzenia swoich kompozytorskich pomysłów. Nie pamiętasz, ile mam lat?

Ale fortepian nadal bezczelnie mi się śnił.

Moim pierwszym instrumentem były skrzypce. Byle jakie. Drugim ‒ fortepian ‒ byle jaki. Strasznie rozstrojony. Pocieszałem się, ze Strawiński długie lata miał jedynie pianino, jeszcze bardziej rozstrojone. Nie miałem fortepianu. Ćwiczyłem w klubach, w Ministerstwie Kultury, w SPAM-ie. Zawsze na przypadkowych instrumentach. Często bardzo skrępowany obecnością ludzi.

Jednak przekorne myśli ciągle mnie atakowały: „A gdyby tak zrealizować marzenie?”

Po kilku dniach decyzja została podjęta. Z podkaliskich Skalmierzyc przyjedzie do mnie fortepian. Zrobiony w Nowym Jorku, a odrestaurowany przez polskiego mistrza tak, że właściwie nie różni się od zupełnie nowego.

Przed świętami Bożego Narodzenia zasiądę do Steinwaya, zagram VII Sonatę Prokofiewa. Potem wstanę, odejdę na krok. Będzie fortepian, cisza i moje spełnione marzenie.

Pisząc o wymarzonym przez Jerzego Maksymiuka Steinwayu korzystałem z felietonu jego autorstwa wydrukowanego w miesięczniku „Charaktery”, z artykułu „Fortepiany i pianina XXI wieku” Szymona Kowalskiego opublikowanego w portalu „NaTemat” oraz z rozmowy Anny S. Dębowskiej z  Jarosławem Bednarskim – stroicielem fortepianów podczas Konkursu Chopinowskiego, GW, 15.10.2015.

 

Część etapów projektu zrealizowano
w ramach stypendium Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego

© 2018 Jacek Waloch | design: Nu Graphics